środa, 4 września 2013

Epilepsy is dancing. Czyli mewy nad Warszawą.


Pierwszy, a zcyfryzowany później. Nadal aktualny.
Dziś przecięło się ze sobą kilka istotnych faktów, które na powrót uaktywniły moją wrażliwość.
               *kupno domu
               *adopcja kota
               *zdjęcia TAMTEGO mieszkania
               *trędowaci
               *wypłata
               *Indie

Indie. Tam napisać książkę, tam żyć. 
Tam przeżyć swoje życie jak najlepiej. 
Obmyślam plan ewakuacji. Uciekam. Ale nie z miejsca na miejsce. Udaję się do miejsca przeznaczenia.
Tymczasem wychodzę na spacer sentymentalny. Wszyscy śpią.
Uratowała mnie tym razem oszczędność (paliwa, bo przecież nie czasu), wiatr i chłód.
Nie mogę spać. Sam nie wiem, dlaczego. Czyżby niezdecydowanie w wyborze marzenia życia? A może to wyrzuty sumienia z powodu tego nie zdecydowania? Z powodu nie umiejętności wybrania właściwego?
Trzydziestokilometrowa wyprawa zaowocowała przywiezieniem do domu dwóch pereł, kasztelana i paczki drogich fajek zapakowanych w czarny, plastikowy worek, przypominający te, w które wkłada się trupy. Trupów nie przywiozłem, prawdziwych pereł też nie, ale mam kilka ładnych zdjęć.
Postanowiłem nie włączać komputera, dlatego całość nabierze kolejnego dnia opóźnienia. A opóźnienie już ogromne. Jednak co tu pisać kiedy serce puste? 
Serce. Wspomagane Seronilem, żeń-szeniem, kawą i magnezem. Na noc usypiane, wyłączane. -Tu Nerwomix, choć zdarzały się i inne. Dni przebiegają harmonijnie. Tygodnie i miesiące - nieodczuwalne, znikające. Lata - zastanawiająco krótkie, żeby człowiek mógł w ich trakcie, cokolwiek zdziałać. Telefon odcięty, dzwoni rzadko. Nie można powiedzieć, by coś zakłócał. W ogóle, telefon ostatni raz zakłócił mi życie czternaście lat temu, na lekcji religii. Zostało to zapisane, jako wyjątkowo traumatyczne. Niewiele historii temu dorównuje, ale ze trzy są, jednak nie związane tematycznie ani z telefonem, ani z tematami z dziś.
Musisz wrócić do pisania, do robienia zdjęć!
Brzmi to tak pięknie, że nieraz sobie, za Tobą, powtarzam. Jak mantrę. Nie zastanawiam się nad zasadnością, myślę nad sensem. Bo przecież wracać, to nie ma do czego. Z drugiej strony, nie widzę sensu w dziele życia polegającym, dajmy na to, na analizie Becket'a pisanym ze słownikiem w ręku, dla podkręcenia stylu.
W ogóle nie widzę sensu życia. Czasem może jedynie swojego, jakkolwiek źle by to nie brzmiało.
W przerwie na papierosa, przeglądam zdjęcia. Pierwsze wrażenie: są czyściutkie. W 'post' się nie napracuję.
Zdjęcia, zdjęcia. Za sprawą zdjęć, wspomnienia ożywają. Wspomnienia ożywiają nieruchome kadry. Jest świetnie. Ale można się rozłożyć kompletnie.
Wspomnienia, jak te dzisiejsze, poranne, czerwone i amerykańskie - łódzkie. Zadziałały. Do tego stopnia, że zrobiłem zakupy śniadaniowe w ich stylu. Będziemy śniadać, włączam Cello Suite No. 1 Bacha.

Obudziłem się o godzinie 8:38. Rozpocząłem od wczesnego śniadania. Otworzyłem słoik papryki, którą mnie zaraził. Brakowało jeszcze kilku szczegółów, ale szczególnie brakowało jego. Na śniadaniu. Dzień rozpoczęty intensywnie, był intensywny. Ja byłem impulsywny. Zajmowałem myśl czasem, który upływa, a w którym trzeba się zmieścić ze sprzątaniem - do wieczora. Sprzątaczka przecież dziś ma wolne.
Rozpocząłem też produkcję świec zapachowych, choć może uczciwiej byłoby powiedzieć: regeneracja świec. Upiekłem pizzę. Regeneracja zużytych długopisów; zaginanie pierwszych stron książek; prostowanie kabli. Naostrzyłem też maszynki do golenia, upiłem się. Piszę.
A teraz, przez chwilkę, jestem twój.
Piję energetyki, wypłacam pieniądze i płacę fakturę za możliwość pisania tutaj. Za to, że zbieram myśli. Następnym razem zapalę do pizzy własną świecę. Następnym razem, już mnie tu nie będzie.
Zważywszy na dzisiejszy dzień, wiem, że nie powinienem jeść pizzy palcami, dlatego wcześniej przygotowałem sztućce.
Szedłeś ulicą, a ręce założone z tyłu.
...
Twoje bezwładne ręce milczą w kieszeniach.
Mam tylko nadzieję, że nie chciałeś usłyszeć czegoś innego, niż nudna opowieść; relacja z przeprowadzki. Mam nadzieję, bo nic innego nie powiem. Raz już powiedziałem zbyt wiele. Mam też nadzieję, że teraz ty to powiesz.
Wspomnienie trafiło już głęboko w szufladę spraw dawnych, a na dodatek tych niepowtarzalnych, bo jednorazowych. Albo ładniej - unikalnych i niezrozumiałych. Trafiło w każdym razie w sedno.
Tylko ja wiem, że ja tego mu nie odpuszczę.
Dobrze je mieć.
Samouwielbienie zapewnia:
Wrócę do pisania, do zdjęć. "Niezwykłe wyczucie detalu", "Czysty kadr", "Ma Pan tę umiejętność... / Są pomieszane, ale przemyślane".
Tym mnie mamią i to rozbudza...
-Pychę! Bo przecież nie wyobraźnię.
"Złoty punkt", "Jaka wrażliwość"...
Otwieram stronę trzecią i znów się martwię. Już tęsknię za tą zapisaną. Chyba dlatego, że dostała już własny temat i rytm. Ona tym rytmem już sama się zapisywała. Ale! Jak ćma kręcąca się wokół żarówki, musiała w końcu się skończyć. Była chociaż szczęśliwa. Ta dopiero się zaczyna. 
A mówię o stronie, bo wszystko, co tutaj, zostało wcześniej spisane w formie wszech obecnych fiszek - tych bez dat ważności i bez dat w ogóle.
Pióro czarne, ale za oknem już nie czarno. Mrok głęboko granatowy. Powietrze przejrzyste, pachnące grzybami jesieni i, na przemian, zimowym opałem. Trochę nawet mrozem.
Zastanawia mnie ten mój storczyk, ta moja wyrocznia. Razem ze mną wyleciał z Łodzi, razem ze mną umierał w Warszawie. Znaczy, w Internecie było, że umieramy.
Teraz, po innych przejściach, dwie nowe odnogi życia. To wydaje się być zrozumiałe, to znaczy "czyste", ale że dwie?
Adopcja?
Za sto złotych mogę ufundować indyjskiemu dziecku miesiąc życia.
Przed chwilą dumałem nad adopcją kota, w porównywalnym koszcie..., o tatuażu. Podobną kwotę wydaję za możliwość pokonania 220 kilometrów ze średnią prędkością 50 km/h z włączonym radiem, z klimatyzacją, albo za możliwość zbierania tych tu myśli. Pora przewartościować pewne sprawy. Pora zostać rentierem i wyjechać. Wyjechać w przeciwnym kierunku, niż ten, nad którym myślałem do tej pory. Wschód ekscytuje. Wschód zaprasza i CZEKA. Pora na listę stu rzeczy, które utworzą nowy świat Billorda L.
Błękit paryski, huk odlatującego samolotu, jedna ze 100 rzeczy. Takie oto widoki u mnie za oknem. Widoki na przyszłość w głowie. Widoki na przeszłość zgrupowane w szufladach, pudełkach, na półkach...
Dużo tu dziś trzykropków i wyrazów "w ogóle" i "przyszłość". Jestem zmęczony. Brama snu otwiera się ponownie. A może to tylko kolejna nowa strona? A może to inna strona życia? Pytań dziś też sporo.
Odpowiedz mi na nie.
P.S.
Samouwielbienie rozpasane.
Na twarzy przez chwilę rysuje się uśmiech. Niebo wytrwale jaśnieje. Teraz jest dwutonowe. Nie, żeby ciężkie, ale przechodzi od miłego szaro - białego błękitu, do głębokiego chabru. Jest ładnie, chociaż im widniej, tym bardziej widoczne stają się surowe bryły blokowisk, a drzewa czarne, o gałęziach połamanych, z pojedynczymi liśćmi.
Dawno nie płakałem, ale wiem, że to kwestia listka Seronilu (i to nie jest gatunek drzewa), znalezionego w domowym bałaganie. Jak mówiłem włączam i wyłączam się na zawołanie. Silnie ingerując w genetyczne i psychiczne oprogramowanie. 
Błonnik z chromem, jako substytut zróżnicowanej diety.
Kolor nieba określę jako biały, przy balansie bieli typu "świetlówka". Sentymentalny wiatraczek wytrwale obraca się sterowany podmuchami północnych wiatrów. Latarnie nadal pomarańczowo świecą. Lampki w dziecięcych sypialniach również. 
Po Kasztelanie wchodzi Perła. A wchodzi jako tako, bo już jestem zmęczony i podchmielony innym. Prawdopodobnie nie jest to najlepsze piwo na świecie. Już mi, prawdopodobnie, wszystko jedno. 
Z wycieczki nocnej:
O tej porze kierowcy nie przestrzegają przepisów. Jadą pod prąd. A ja, z lenistwa, sikam do butelek od podlewania kwiatów. Butelki stoją na balkonie i ukazują zmiany w chemicznym składzie moczu. Kolory od brunatno - pomarańczowego, po blado słomkowy, wskazują dokładnie, kiedy wysikałem sos pomidorowy, a kiedy tylko piwo. 
Pierwszy zły sygnał. Szyja boli. Z pozycji siedzącej, przeszedłem do półleżącej. Piszę ładniej, w kratkach, acz wolniej. Mylę kropki z przecinkami. Czy ktoś odczuwa zmiany stylistyczne?
Popielniczka zapełniona w połowie. Darowałem sobie sygnalizowanie kolejnych papierosów i kolejnych łyków piwa, ale wprawne oko wyliczy, zobaczy, gdzie następowały przerwy. Jeśli oczywiście nie zredaguję wszystkiego przed cyfryzacją.
Kolejna strona. Czytam wszystko. Zamykam pióro z oszczędności, podpalam papierosa, dopijam piwo i kładę się. Teraz usnę wreszcie. Mając prawie czyste sumienie i prawie czystą historię kredytową, zasnę z wgnieceniem na środkowym palcu, który jutro stanie się bolącym lekko odciskiem. Jutro zcyfryzuję.
Za oknem prawie biało, jeśli niebo może być białe.
Na słuchawkach Antony i nowa używka - Fleet Foxes. Nie wychowałem się na Paktofonice. Podpalam, piję, układam się jeszcze bardziej. Jeszcze wygodniej, szyja.
Czytam całość, znikam.
Billord L. znika. Jutro pierwsze przymrozki.



Jutro jadę do Warszawy po chwilę oddechu. 

niedziela, 7 lipca 2013

Blondyn wieczorową porą.

Więc kogoś to jeszcze obchodzi. Jak mi miło.
Siedzę nago i piszę, co już raz napisane zostało. Borsuczeję.

Przerzuciłem dwa kilogramy notatek, które, po zbyt długim czasie, zwyczajnie się przeterminowały. Były biodegradowalne i się zdegradowały. Nie czuć nawet, żeby to była zapisana pamięć. To jakby nie ja. Nie zcyfryzowane w porę, nie zostaną przepisane już nigdy. Zostaną zapomniane.
-Taka wada tysiąca fiszek...
Bo część pewnie też zaginęła przy dwóch przeprowadzkach.
Zakładam więc zeszyt i nadal pozostaję przy fiszkach elektronicznych.
Dziś, wyjątkowo, nie czytam staroci. Nie wprowadzam się w stan. A do cholery!
I tak, przecież, pamiętam wszystko.

Jeszcze czasy warszawskie:

Świeczek na balkonie porozpalałem, jakby tu jakiś ołtarz miał być.
-Co robię teraz? Wiesz, chyba zawsze mnie ciągnęło do sceny, bo właśnie siedzę tu,
z papierosem i lampką piwa i śpiewam w głos, licząc na potajemną widownię. Potajemną, bo gdyby ktoś tylko klasnął na końcu zwrotki, z pewnością zamknięty
w sobie bym już był. Schowany pod kołdrę.

Z rzeczy, co mi się wydarzyło:
-zatraciłem umiejętność pisania na leżąco.

Chętnie spałbym dziś w nieswoim łóżku. Tymczasem włączam Helenę Vondráčkovą i, Malovaný džbánku, odruchowo zmniejszam głośność. Teraz to koncert jeszcze bardziej dla mnie. Czekam na Kotyliona, a telefon odcięty. Ciotka z wyłączoną Ideą!
Wymieniam butelkę piwa, w kuchni śmierdzi. Teraz jeszcze mi się wydaje, że to kanalizacja, więc od wchodu aplikuję w zlew pół litra Domestosa z Biedry. Minie jeszcze kilka dobrych tygodni, kiedy okaże się, co wywołało te aromaty. Z kolei w mojej lodówce, panuje blask, jak w dobrym burdelu. Twarogi i wędliny oświetla żywo czerwone światło lampki włącznika. Zaduch.
Chwilę jeszcze patrzę w okna sąsiadów i uczę się nowych przepisów kulinarnych. Stąd znam też liczne pozycje seksualne. Wracam na balkon. Fabryki zasnuły moje niebo chmurami. Na zewnątrz pełno jest też czarnego krakania ptaków KRA! KRAA! albo, na przemian - białe, podbite na dwa, puffanie - jakby sowy, czy gołębia? No więc wracam na ten balkon i odpalam czat. Power!
A tak już jestem przegięty, że słowo angielskie power, czytam jako PAŁA.
Tło ci jeszcze jakieś dodatkowe muszę nakreślić, więc tak: pod blokiem rzęzi Smart niemiłosiernie, moje koncerty zagłusza. Szyba za plecami już na powrót nagrzana.
Teraz mógłbym zakochać się w nieznajomym.
Miły nastolatek potrafił poprawić mi nastrój, rozśmieszyć. Ale! Kiedy mówi miłość,
to o obciągu myśli! POWER! Włączam kamerę i od tej pory, Warszawa na zatracenie. Ja pierdolę! Piszę:
Pasjonat dla aktywisty. Bemo23
Dziwkę z siebie, publicznie, robię. I już boli mnie dupa, choć nic jeszcze się nie wydarzyło. To od siedzenia, czas jednak leci. I ja lecę. Do łazienki, do szafy. Buty, fajki, karta, żeby rower odpiąć i jazda. Wychodzę w noc, przez miasto się przeprawiam. Muszę jego dłonie w tłumie innych poznać. I 'w głowie mi się przepaliły wszystkie bezpieczniki' sobie całą drogę śpiewam, powtarzam 'idź w noc! Zatankuj, zaparkuj i idź w noc.'
Już na miejscu. Stoję z piwem i wpisuję w telefon słowo pikieta, bo ten, po trzech latach razem, nadal go nie zapamiętał. Zapisuję:
Takie niebo, jak dziś, musiało być, wtedy, na Titanicu. Czysto, wietrznie, mroźno. Jest! Stoi. POWER!
Chińska wróżba powiedziała mi dziś, żebym jak najwięcej czytał i jak najmniej mówił. A jednak muszę opowiedzieć...
Zawsze powtarzam - same problemy. Ale nie dziś.
Patrzę na tego młodego lujka i śpiewam sobie po angielsku 'czy odnajduje we mnie swoją bicz', a szalik, cienki, mi - jak ten welon - na głowę zawiewa wiatr. Marzenie!
-Luju...
O tej historii nie potrafię nie myśleć. Otóż jedziemy już razem windą, a piętro 11... (ile może trwać wzwód?) On pyta:
-Może być?
Boże!
Wchodzimy do mojego mieszkania. Bez pytania, a już kompletnie bez proszenia - zdejmuje kurtkę, odpina zegarek - no, słowem, wchodzi do mnie. Rzuca na podłogę, przygniata, dobiera się, rozbiera. Patrzę na te dwa potężne uda, co nade mną wyrosły jak kolumny...
I tu już sobie dopowiedz pozostałą część opowieści z nad Lubiewa, tylko ci powiem, że te kolumny się nie poruszyły niespokojnie. No. Tam to już były dalsze przypadki, długo by mówić.
Wyszedł zostawiając trochę siebie i skarpetki. Mnie zostawił mokrą, z bezpiecznikami przepalonymi. Drzwi nie zamknął.
Ptaki za okna wróciły. Ptaki zawsze oznajmiają koniec pikiety. Pu! Huhu...



Bajo, bajo!

środa, 10 października 2012

Nie chcieliśmy mieć kosza, żeby nie mieć problemów.

Post sierpniowy. Publikuję dopiero teraz, bo, jak Marcin Kydryński, przy wyborze czwartej okładki, nie mogłem zdecydować się na tytuł.
Do rzeczy.


Jak to miło sobie siąść i włączyć. Poczytać o życiowych dokonaniach i niedokonaniach.

Znów zaniedbana, ale już się o to nie troszczysz. Troszczysz się o mnie i wiesz, że wrócę. Zawsze wracam.
Chyba za bardzo cię nauczyłem, że nasze życia i problemy są do siebie podobne. A one przecież tylko się przeplatają.  Bo na przykład ja, za każdym razem, kiedy wsypuję do szklanki kwasek cytrynowy, boję się, że trafi mi się pestka. Ty natomiast zastanowisz się, w tym momencie, na ile sposobów można pokroić pomidora.

Pomyślałem sobie, wyjdę dziś, na poszukiwanie spokoju albo natchnienia. Wyjdę,
a może wiatr i deszcz wybawią mnie od zbyt długiego i nieco teatralnego spaceru
w samotności. I chciały mnie wybawić, ale pozostawiły otwartą furtkę, którą niespodziewanie wykorzystałem. Wybawiały mnie na tyle teatralnie, że nie sposób było w to nie popłynąć i nie zostać. Ale starówka nie działa uspokajająco. Nie ma mowy.
Pomyślałem więc, chętnie się zakocham. Szukam sobowtóra. Kogoś z plecami, szyją
i ramionami. Kogoś, kto nie jest napuszony i podchodzi do ludzi ze zrozumieniem. Kto uważa, że ludzie są z natury dobrzy, a nie na odwrót. Mężczyzny śpiącego, o smutnej twarzy. Prawdziwego faceta, ale z wadą, bo jak ostatnio zauważyłem, każdy szuka kogoś z wadą. Wadą określającą samego poszukującego. Dla mnie na przykład, kochanka niecierpiącego sztuki. Mającego swoje dziwactwa.
Na dodatek chyba starszego.
Dlaczego po trzydziestce?
-bo nie mają trądziku, proste.
Właśnie.
Tylko tu, znów, jak powiedziała Jane Austen:
Jedna połowa ludzi na świecie nie potrafi zrozumieć, dlaczego drugiej połowie coś sprawia przyjemność.
Przerzuciłem z tysiąc internetowych stron i mam kilka perełek, do tej pory nie zamkniętych. Czekają na kartach przeglądarki na ponowne otwarcie, i na to, żeby się wreszcie odważyć i 'zagadać'. Ale znam życie i siebie. Nic się nie stanie i chyba nawet nie będę tego zmieniał. Nie odważę się ani ingerować w siebie, ani w przeznaczenie,
w nikogo. Z resztą nie da się ingerować w przeznaczenie. Nie da się rozgotować ziemniaków. Chciałbym jedynie wyleczyć się z uzależnienia od innych ludzi. Być w stanie podejmować racjonalne decyzje samodzielnie. Coś na kształt:
Nie opuszczaj mnie nigdy, pozwól, że cię na chwilę opuszczę.
Znów nie umarłem. Tym razem nawet bez zapowiedzi. Kolejny raz stopy podparte są
o dno. Znów zaczynam. Bez punktu zwrotnego i bez fajerwerków. Tym razem w ciszy
i pozornej akceptacji świata. Czekam na przełom. Tym czasem ktoś, o kim wspominała moja przyjaciółka Tara, Medium Jasnowidz, psuje mi plany, zamalowuje judasza. Codziennie na inny kolor, codziennie inaczej. Nieraz po prostu przykleja na to kartkę papieru.


O życiu w czasie dokonanym i niedokonanym.
Szukam kontaktu ze znajomymi poprzez zmianę statusu na online.
A podczas ogarniania internetu papieros gaśnie. Kilka mocnych buchów nie zawsze wystarczy odkąd weszła ta nowa ustawa. Bywa, że nie obejdzie się bez zapalniczki sztormowej. Elektroniczny papieros jest natomiast tak nieskomplikowany, elektrycznie bezceremonialny, że nie pomaga.
W każdym razie, Miszel Płakard jest.

Kontaktu i natchnienia!




Miało być z humorem, z jajem, więc może co, na koniec, dam.

Dziś w telewizji usłyszałem zapowiedź.
To stanie się tej nocy... Nie będzie schronienia, ani odwrotu. Nie będzie czasu na strach, ani odwagę. Nie będzie krzyku, ani ciszy.
Nie będzie niczego. Zapowiedź końca świata.
Traf chciał, że była to olbrzymia, gorąca, czarna kometa, znajdująca się już niedaleko Ziemi, mająca unicestwić świat.
Traf chciał, że była to zapowiedź filmu.
Best regards,
Billord



czwartek, 3 maja 2012

Nie, czy Czemu nie?

Zaczynać wypadałoby chyba od przeprosin. Po raz kolejny ciebie zaniedbałem. Na dodatek wydaje mi się, że ktoś jeszcze, nie wiem kto, poczuł się zawiedziony. Oczywiście wszystko mam już dla ciebie wyjaśnione w głowie, ale to na kiedy indziej.
Kolejny raz słyszę z tyłu głowy swoje "przysiądź i napisz", tyle, że zawsze działająca metoda zjebała się, i w tym zjebaniu, chyba trwa.
Grzesznie szczęśliwy, wracam do Michaśki, do Drwala. Fiszki, wszechobecne fiszki. Zapiski, bez daty ważności. Czekają cierpliwie, aby dla nich zaparzyć świeżej kawy i podpalić papierosa. Nie narzucają się. Popadając w zapomnienie, zachowują spokój. Po prostu są, i wiedzą, że zechcę po nie sięgnąć. Dla dobrej kawy właśnie, dla rytuału. Dziś się odbyło i mam ochotę kilka z nich przepisać żywcem.
Po  t a m t e j  herbacie nie ma już w zasadzie nic, a i serwis uszczuplił się o dwie filiżanki, przywiezione tu, z pomocą mojego ulubieńca MM. Smakujący niemiecko, teraz jakby wypchnięty przez kawowy ekspres. W ogóle wszystko się wypycha i kończy. Nie kupię nowego, nie ma bogactwa! A o życiu bogatych ludzi wiem tyle, ile wyczytam ze skomplikowanego, a spersonalizowanego interfejsu urządzeń dla biznesu. Seria E. Czas na świecie? Ustaw, jako bieżącą lokalizację?! No więc ludzie ci podróżują, zmieniają strefy, śpią na stojąco, albo gadają bez końca, pobudzeni tysiącem kaw.

Wzdycham, popłakuję, oceniam książki po okładce. Dziś będę pisał. Przełączam na islandzką stację i od razu myślę inaczej. Włączam jeszcze brytyjską i francuską. I gdzie mnie życie rzuci, tam leżę.
To będzie Początek czegoś dobrego.
Pomyślałem, że lepszym pomysłem będzie zapamiętywanie mechanizmów, które sprawiają mi radość. Chwil, kiedy byłem szczęśliwy. Najbardziej zakochany, na całym świecie. Na chwilę dosyć Samych problemów!

-Ach! Czuję, że on złamie mi serce! Powiedziała rozanielona, śniadaniowo leniwa!
Tak lubię, jak mężczyzna prasuje. I w całej izbie zapach się roznosi wrzątku żelazka.
-Don't ask. Don't tell.


Wtem eskalacja znienawidzenia, eksplozja wszelkich uprzedzeń.


- It's not your body, budy!


Dziesięciolatek unicestwił, być może największą przygodę mojego życia.
Nigdy nie wiadomo,
mówiąc o  m i ł o ś c i ,
czy pierwsza jest ostatnią,
czy ostatnia pierwszą.

No więc pielęgnuję, maluję usta, przez cały tydzień, z nadzieją, a tu masz! On odwołuje.
Przeżywszy orgazm, ziewam. Zaczynam kolejny dzień. Tym razem pora chyba na letnie zmiany.
Cztery bułeczki, cztery czekoladki, trzy prezerwatywy. Uprawiam romantyczny, bezpieczny seks. Tylko cały ten romantyzm, te zmiany psu na budę! Telefon nie dzwoni. Każdy kolejny raz, jak pierwszy.
Powstał już w mojej głowie konflikt. Monotematyczność (brak tematu), skradzione spojrzenia (skradziony dom, jakby gościć wroga), uśmiechy i... petting wi-fi.
Zaczynam udawać, że nie widzę. Staję się nie sobą. Rozmowa trzyma stały, niski poziom.

- Wiesz ile PIT'ów znajduję każdego dnia? Ludzie wietrzą na potęgę.

ON chodzi ze szklanką w ręku, podsłuchuje, węszy. Mówi:

-Każdy ma, albo prędzej, czy później będzie miał swoją paprykę konserwową, i goździki, i Bacha!

I już mnie to złości, już wisi w powietrzu awantura. Jednak ja wierzę, że człowiek porusza się w świecie mimowolnych odruchów. Wiem też, że nie jest w tym bezwolny, ale przymykam oko.
Wieczory stały się nieprzydatne, jak połamane spaghetti. I Michał patrzy na mnie.
Co byś Michaśka, na moim miejscu uczyniła? Bo mnie krok jeden dzieli, a zarazem przestrzeń cała, jakby kosmos. Jestem grzesznie szczęśliwy, ale połamane spaghetti...
Może byś, potajemny, jakiś romans uknuła? Co byś zrobiła?!
Czarny humor i tabletki. Doraźne pomaganie sobie tabletkami, do momentu, kiedy nie będzie już dawki doraźnej, aż nie będzie wyjścia. Warszawa uczy bezpośredniej konfrontacji, walenia prosto z mostu, walenia w ryj. Bycia bezwzględnym. Więc jak to się ma do tych wszystkich prochów? Może ta cała Jej nauka jest bez znaczenia, gdy idzie o sprawy ważniejsze? Dawka przekroczona.
-Bez paniki! To nie krew, to pomidor.
Warszawę więc zostawiam. Warszawa stoi w miejscu, a ja wychodzę, wychodzę w noc. Czuję No.5 Chanel i momentalnie mam dwa jej obrazy. Kiedy jedno oko lata flegmatycznie z aniołami w kościele, gdzieś klaszczą małe dzieci; drugie łapczywie chłepcze czerwoną spermę z podłogi burdelu, gdzieś klaszcze celulit. Takie to wyobrażenie klasyki gatunku perfumowego. I wiem, że się ze mną, Dżesiko, zgodzisz. Bo jeśli nie ty podsunęłaś mi te obrazki, to niby kto?
Egzamin z człowieka, z przyjaźni. Jestem z siebie zadowolony.
Czekam na egzamin z pragnienia miłości.
I znów podskórnie od NIE, dochodzę do czemu nie?.
Bez paniki!





Już się dowiedziałem, że trzeba być naprawdę zamkniętym w sobie, żeby wierzyć, że ktoś to odczyta. Billord

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Na wszystko mam dowody.

Teraz, kiedy już odciągnąłem uwagę w inne, choć znacznie mniej przytulne miejsce, mogę bez przeszkód zająć się Tobą. Idę po herbatę.

To zabawne, bo kiedyś pisałem za 20 zł, dziś nie wydam nic.
Papierosy mam, a pił będę właśnie herbatę. Picie jej, z użyciem nowego serwisu jest przeżyciem niemal mistycznym. Wcześniej zanotowałem: 'Herbata z mojego nowego zestawu smakuje jakoś niemiecko.'

To dla mnie ważne, żeby zachowywać chronologię wydarzeń. Przyznać jednak muszę, że zdarzają mi się niewielkie manipulacje. Dlatego dodam niedługi wstęp. Chciałbym też sprostować kilka spraw i plotek, mam powody, mam dowody.
Kilka rzeczy się ostatnio wydarzyło i choć nie wpłynęły one na to, co myślę, to zmieniły sposób myślenia. Chcę być Klarą. Nawet nie wiesz, ile kosztowało mnie napisanie tych trzech słów, powiedzenie sobie wprost. Prawdę mówiąc, to ta myśl nie pozwalała mi Ciebie odwiedzić. Świadomość, że nie jesteśmy sami powodowała blokadę. Ale teraz odciągnąłem oczy. Wiem, że zrozumiesz.
Tylko znów mam to okropne uczucie - życie przelatuje przez palce i nie mam nikogo, kto pomógłby pozbierać myśli. Albo kto by chociaż poczekał razem ze mną. Jestem niestabilny. Chętnie bym coś ugotował, albo już nigdy nic nie ugotował. Drobne sprawy burzą mój porządek, a czas wskazuje mi godzina zapisania ostatniej 'automatycznej kopii roboczej'. Życie moje jest więc nieprzewidywalne tylko pod względem precyzyjnego wskazania czasu i chwilowych załamań. Obie te rzeczy są równie przypadkowe
i niespodziewane.

Na wszystko mam dowody!

Nigdy nie obiecywałem, że będzie miło. Od początku wiedziałem jednak, że to będzie miejsce przyjazne. Przyjazne myślom. Tym razem będzie podobnie, ale chronologia zostaje odwrócona. Przejdziemy od najmłodszych notatek, do tych sprzed blisko pół roku. Dat nie będzie, ale tak notowałem:

Pranie, sprzątanie, gotowanie...
i we wszystkim chcesz być niepokonana.
Mówi się, że od tego, jak spędzimy wigilię, zależeć będzie przyszły rok. Podobna teoria tyczy się Sylwestra. Co na to biorytm?
-odpowiada mętnie, gubi kierunek, w zetknięciu z horoskopem. 'Prędzej, czy później Patrycja natykała się na strzałkę wskazującą dokładnie odmienny kierunek.'

[Dalej]

Życie wciąż niepostrzeżenie przecieka mi przez palce, a ja nie wiem, jak się połatać i to powstrzymać.
Ciągłe poddawanie ocenie wszystkiego tego, co się rusza i co nie, życia i martwych przedmiotów. Ocenianie spraw intymnych, tabu. Ocenianie siebie. To daje wrażenie zbliżania się do ściany. I kiedy niewiele już zostaje, wiesz, że równie niewiele zostało możliwości dla ciebie. Pozostaje wtedy ulotny Spirit Of Extasy, kiedy wiesz, że możesz wszystko. Generujesz rzeczywistość. Wirtualnie, rzecz jasna, choć ma to smak czegoś namacalnego. Kiedyś to uczucie mnie nie opuszczało, bez względu na okoliczności.
Teraz? Nie wiem. Życie? Wiek? Konkretne doświadczenia? Wrodzony smutek i ból istnienia? Może Freud? A może wyliczanie tego wszystkiego, nigdy nie zakończone?
To dla mnie nie do zaakceptowania. Nie widzę już tego świata, co kiedyś. Mojego świata. Być może wiem zbyt wiele i nieustannie zdaję sobie z tego sprawę? Może po prostu zbyt wiele mam? A może tylko jestem zbyt niecierpliwy w oczekiwaniu na kolejną porcję 'mikro - makro świata'?

[Do rzeczy]
Zastanawiam się jak daleko mogę się przy Tobie posunąć, choć wiem, że zwykliśmy nie mieć między sobą nieprzekraczalnych granic. To dziwne uczucie przetacza się przeze mnie cyklicznie, gdy tu siedzę, piszę.

Kobiety mnie wychowały.
Kobiety mojego życia, zmarnowały mi życie. Będąc mężczyzną, zachowywać się jak one. Ciało i umysł, jak 'Dziewczyna zaklęta w witraż'. Mężczyzna i kobieta. Taniec. Wieczny taniec. Teatr ról na molo w Gdyni. Skóra, w której żyję. To trochę, jakby gościć wroga w domu.
Odnoszę wrażenie, że przede mną czas coming - outów.
Przed sobą, przed mamą, przed czasem.
Ciężko powiedzieć, opuszczenie której szafy będzie bardziej bolesne. I poza tym miejscem, puki co, nie chcę o tym rozmawiać. 'Jutro spojrzę na to, spojrzę na siebie
i już nawet tego nie opublikuję. Chyba, że znów znajdę pretekst.'

I znalazłem. Znalazłem kilka. Jednym z nich był z całą pewnością film. O reszcie kiedy indziej, jak wrócę z badań. Mogę jedynie dodać, że sen jest ostatnio wyjątkowo męczący.

[Kolejne porcje 'na oko 10 ludowych porad' i 'mikro - makro świata' wkrótce.]


wtorek, 11 października 2011

Na skraju upadku,

na skraju załamania nerwowego.
Proszę klikać w reklamy.


sobota, 3 września 2011

Jak się bać - instrukcja B

Obgryzłem wszystkie palce, ze wszystkiego.
Paznokieć, skórki, linie papilarne. Krew się leje. Odrosną kurwy!
Proste czynności zaczęły sprawiać ból, od kiedy brudzę ich treść na czerwono.

A wszystko przez to, że ktoś zamalował mi judasza i umieścił wewnątrz szklanej cegły.
-Jak tam dzisiaj?
-Doskonale!
-Na prawdę? ...cieszę się
-Nie, ale sądziłem, że nie spytasz raz jeszcze.

Nie musimy już dłużej czekać.
Na szczęście sierpień się już skończył, przez co nie grozi mu przeładowanie postami.
Niemalże równolegle do sierpnia, przeminął lipiec - miesiąc odrodzenia i śmierci jednocześnie. Wkroczyłem bowiem w nowy wiek, a zaniedbałem ciebie, Dżesi.
Tak. Śmierć i urodziny jednocześnie.
-Bo przecież kawa nie wyklucza herbaty.
-Prawda?

Biały ptak, czarny ptak, rajski ptak.
Życie zatacza koło za kołem. I nie robi tego subtelnie. Nie. Wywala całą zawartość inwentarza. Chce ci tym sypnąć w twarz. Cały bieg zdarzeń i proces zawracania do określonego punktu jest tak wyraźny i krótki w czasie, że nie sposób nie zwymiotować z nadmiaru informacji. Nie sposób go też nie zauważyć. I nie próbuj udawać, że nie widzisz, nie odwracaj wzroku. Bo wtedy dopiero da ci popalić. Poddaj się temu. Wsłuchaj się, jak w tę pojedynczą nutę, którą cała drżysz, kiedy czasem stoisz nieruchomo przed ścianą. Bo przecież nie ma w tym nic złego, że rzeczy spotykają nas codziennie od nowa i są takie same.
-Czyżby?
-Skończ.

Głęboko wierzę w niezwykłość pojedynczych chwil, magię niedopowiedzeń. W przypadek i zbieg okoliczności, gesty i rozwojową, metafizyczną siłę samotności. 100lat samotności. Lubię zmiany i ich nieuchronność, humor podszyty melancholią i wszystko, co dziwne, mroczne, niepokojące... jak fotografie Diane Arbus.

3.
* Z przesady: Spakować kwiaty i jebnąć to wszystko w pospolity, publiczny kosz.
* Lubię ten moment po skończonej medytacji. Jakby ukołysany, cały moment.
* Ta chwila, kiedy przed ścianą drży we mnie pojedyncza nuta.
* Lubię wdawać się w detale. Dekorować potrawy.
* Te uśmiechy przez szybę autobusu.
* Nigdy nie solę na talerzu.
* Całować w usta
   Głaskać po stopie
   Lizać oko

A wiesz co lubię w gołębiach?
Że mogą bezkarnie skakać na różne przedmioty, nie martwiąc się, że je zarwą. I nie dlatego, że SĄ bardzo lekkie, ale one po prostu potrafią...
-latać.
 I wolę najlepszy orgazm od najlepszej kawy. Wiesz?

-A co z obietnicą? No dalej, rzuć we mnie kagankiem oświaty!
-Tak. Pora rozpocząć nowy cykl <na oko> dziesięciu ludowych porad. Poprzedni się już zadomowił, a mądrości czekają.

1. Jak zrywać gumę z ubrań.
   a) Jeśli jest świeża, to nie drap jej bez sensu. Niezależnie od okoliczności rozbierz się i wrzuć ubranie do zamrażalnika na pół godziny. Daj gumie i sobie czas. To idealny moment na butelkę wina, poza tym chodzi tu o, prawdopodobnie, najlepszą kieckę. Następnie energicznie wykrusz gumę. Resztki? -patrz pkt. b

   b) Jeśli zdarzyło ci się usiąść na gumie i zobaczysz to po czasie, wykonaj polecenie z punktu a. Jeśli nie pomogło, weź papierowy ręcznik, złóż go na pół i połóż na plamie. Teraz spróbuj wyprasować miejsce przez ten ręcznik. Następnie powtórz pkt. a




Nie myśl, że telefon poda ci numery, które chciałabyś nakręcić. Dlaczego miałby ci je podać?
-Dziś już nie spytam o nic.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Oni nie powinni się rozmnażać.

Ostatnio:
Wahania. Zostałem wahadłem. Podczas blisko miesięcznego pobytu na wsi, nieustannie zajmowałem myśl konsekwencjami życia.
Wychowanie dzieci. Bo co to jest, że matka pozwala na używanie wiatrówki jedenastoletniemu dziecku? Swojemu dziecku. W Polsce, wydawałoby się, że cywilizacja na wysokim poziomie. To co to jest? Bo byłem w domu przez jakiś czas i zdałem  sobie sprawę, że tam nie ma wychowania. Jest wyżywianie, ubieranie, utrzymywanie. Wychowania brak. Dzieci się pasie, bawi się (się!), względnie dba o bezpieczeństwo, ale tylko względnie. Wystarczy chwila błagań i już jedenastolatek, a wtedy jeszcze nawet dziesięciolatek, dostaje niebezpieczne narzędzie.
Przykładów żądasz?
-Proszę Dżesi: wiatrówka, wiertarka udarowa, kosiarka do trawy. To nie zabawki dziecka. Podobnie z edukacją. Pewne rzeczy trzeba nakazać, bo pewne rzeczy muszą być - tabliczka mnożenia, punktualność, sumienność. Dziecko nie może oddawać swojej pracy domowej matce, tylko dlatego, że zabrało się do niej po 21.00. Bo wcześniej Taniec z Gwiazdami. Niech się uczy samodzielności i planowania. Pobyt w domu zdruzgotał mnie. Wiem, że nieukierunkowanie zagubionego dziecka, prowadzi je do zguby.
Tak zajęty kontemplowaniem życia, zauważyłem kolejne sprawy. Mąż, Pies. Też trzeba go wychować. Ale to już się powtarza sytuacja z dzieckiem.
Tu inne przykłady: Jak mały i śliczny, to się z nim śpi, przytula, pozwala wchodzić na kanapę, karmi pod stołem, nie gani za sikanie w domu. No mały jeszcze jest. Pies rośnie, a w raz ze wzrostem masy ciała wzrastają, kierowane do niego, wymagania, nagle. Pies głupieje, już sam nie wie, co mu wolno i kiedy. W końcu przychodzi czas na elektryczną obrożę. Sama powiedz. Młodociani rodzice.
-Oczywiście nie muszę Ci tłumaczyć na czym ten cały ruch wahadłowy u mnie polega, nie? Mam takie huśtawki, że sam już nie wiem, czy chce mi się śmiać, czy płakać. A obie czynności powtarzają się, przecież, często. Papieros.



Wkrótce:
W chwili nagłego spadku mocy pomyślałem o stworzeniu na oko 10 ludowych, życiowych porad.
Pierwsza już jutro.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Umaluj usta, bo nigdy nic nie wiadomo.

Jest nieźle. Jest naprawdę dobrze. Cały siedzę spokojny, zrelaksowany. Prawda jest taka, że powodem jest jeszcze wypełniony portfel. Za kilka dni sytuacja ulegnie zmianie i poziom opowieści wzrośnie. Kłopot jednak w tym, że im bardziej pusty jest portfel, tym trudniej pozwolić sobie na butelkę wódki.
Słowem: pisanie kosztuje.

A teraz:
Dekadenckie popołudnia zamieniłem na bardziej aktywną formę spędzania czasu, (nadal) wolnego. Przez bardziej aktywną formę, mam na myśli maksymalne, dostępne dla mnie wysilenie mięśni - gra w badmintona i spacery do parku w pełnym ekwipunku sportowym. Nektarynki, książka, pól słonecznika, izotoniczne napoje, parówki. Nigdy nic nie wiadomo. Tak siedzimy, to znaczy gramy przez jakieś 3 godziny. Trzy godziny! Tak, i jest dobrze, nie szkodzi mi na zdrowie.
Komarów ani stłuczek nie ma wcale.


UWAGA 
Organizuję turniej badmintonowy.
Miejsce: Park Szczęśliwicki, Warszawa.
Terminy:
19-21. 08.2011
26-28. 08.2011 (lub inne, dowolne)
Jeśli ktoś jest chętny, to proszę o wiadomość.


sobota, 25 czerwca 2011

Po Perle

Przepis dla śpieszących się.

 Curry No.5 na czesanym tagliatelle.


Składniki:

* główka czosnku meksykańskiego
* 2 puszki tuńczyka w oliwie (2x80g, RIOmare lub Mareblu)
* curry (Kamis) 
* 500ml gęstej śmietany 18% (Piątnica)
* kilka dużych liści bazylii i kilka młodych czubków
* makaron tagliatelle
* sól i pieprz (drobno mielone) 

Sposób przygotowania:

* Obierz i pokrój na plasterki czosnek. 
* Zagotuj wodę, osól ją .
* Wylej oliwę z tuńczyka na patelnię.
* Dodaj odrobinę soli.
* Wrzuć czosnek i zeszklij na małym ogniu.
* Dodaj tuńczyka.
* Ugotuj makaron. 
* Posyp curry.
* Wlej śmietanę.
* Dosypuj curry do momentu uzyskania ładnego, pistacjowego koloru.
* Ugnieć w dłoniach i porwij liście bazylii na duże kawałki, zamieszaj, odstaw z ognia.
* Odcedź makaron i wyjmuj go łyżką do makaronu, lub - lepiej widelcem, rozczesuj.
* Ułóż na białym talerzu, polej sosem i udekoruj czubkiem bazylii.

Pamiętaj, że ładny wygląd, to połowa dobrego smaku. 

poniedziałek, 20 czerwca 2011

ODPŁYŃ WŁASNĄ LIMUZYNĄ

Znów spakowany, znów podróż. Znów te same udręki.
A jak udręki, to czas sięgnąć po wspomagacze.
-Billy?
No wiesz.  Takie tam, wibratory i kulki wielkości orzecha włoskiego.
-Ale dlaczego Ty t...?
Wiesz, prawdopodobnie dlatego, że człowiek podświadomie dąży do emocjonalnego ekshibicjonizmu.
To musi być powód. Jedyny wyraźny. Też to robię. Właśnie teraz.

Bąki za drzwiami, czyli o Michale i Kocie.
Siedzę sobie elegancko, z dupą bezpośrednio, na fotelu, papierosa zapalam, palę. Jest ciepło, miło.
Nagle -co to? Bąki za drzwiami. A po chwili zachwyty. -Ty nawet bąki puszczasz uroczo.
UROCZO. BĄKI. Rozumiesz?
-A...
Wesz, może moje początki wyglądają inaczej i stąd ta złość na wciąż reklamujących się zakochanych, którzy w ciągu pierwszych randek doszukują się u siebie zalet? Na siłę, do przesady. A może to tylko brak początków? Nie mogę tego słuchać.
-Przecież już niedługo.
Wiem. Dlatego ciągle tu tkwię, z dupą bezpośrednio.

Tymczasem, jeśli chodzi o plany wyjazdowo -  wakacyjne, to powiem Ci, że jestem zaniepokojony. Podwójnie. Wiele razy już myślałem, że nie należy polegać na innych. Bo wszyscy mamy swoje sprawy i problemy, które stawiamy ponad problemy innych. Wiesz, 'każdy nosi swój krzyż'. Właściwie teraz było podobnie. Nie miałem planu B i to był Błąd. Teraz, to co innego. Zmieniam się z lwiątka w lwa. I tak mi dobrze. Więc jedni poznają miłość swojego życia, a ja się staję lwem. Ta druga sprawa nie jest już taka prosta i trudno tu o plan B. No chyba, żeby sprzedać wszystko, łącznie z sobą.
 -Ty myś...
Wiesz przecież, że myślałem. Bo to raz? Bo to ja tylko?
Generalnie sprawa wygląda tak, że należy sprzedać co się ma i zaryzykować. Później już tylko 'odpłynąć własną limuzyną', jak Meluzyna. Nie ważne, w którą ze stron.

***
Pora na kolejną porcję mikro-makro świata.

2.
* świeży owoc opuncji
* bułka z masłem jedzona na świeżym powietrzu
* smak papierosa nad ranem, już się upiwszy i nie wyspawszy
* smak ostatniego papierosa
* rosół mamy
* herbata Oolong
* i, lubię ten smak, gdy mam w ustach słowo fak!



Czy Billord ucieka z miejsca na miejsce?

sobota, 14 maja 2011

Podróże życia, czyli tam i z powrotem. Dosłownie i w przenosni.

Dżesi. Czuję, jak bym spakował się na wymarzoną podróż, która właśnie została odwołana.
-A może właśnie tak jest? Czy nie jesteś spakowany już od początku maja?
-Czyli dosłownie i w przenośni. Bo jestem.

No wiec wszystko jasne. Wszystko pada.
Ruchome piaski. Ruchome, kurwa piaski. A może ruchome błota?
Jak wiesz plan był ryzykowny, ale nie niebezpieczny, czy też nie zabezpieczony.
Znów miałem jechać z kimś i, z resztą do kogoś. Znów za rękę.
Teraz dowiaduję się, że plan jest zagrożony i nie wiem co robić.
Obdzwoniłem wszystkich ludzi, z którymi miałem ochotę o tym porozmawiać.
Traf chyba, chciał, że byłaś to tylko ty, Dżesi.
W głośnikach Peter G., co jeszcze bardziej przypomina mi o tobie, ale śpisz.
Wypiłem sporo, przepraszam. Może tego nie widać, bo dbam o esTEtykę, ale upiłem się.
Upity za 13zł rozprawiam nad sensem życia. Co za dno. Upadek cywilizacji białego człowieka.
Upadek B.?

Amulety i talizmany.
Tylko teraz które bronią, a które przynoszą określone dary?
''Teoria własna, by Billy''

Billy, jak sam lubi się pieszczotliwie określać stanął nad olbrzymią przepaścią. (a wyraz 'olbrzymi' powinien być uznawany za onomatopeję. Jest genialny i twierdzę tak od szkoły podstawowej, taki też poziom prezentuje ta myśl.)
Kolejny raz, wśród rozpalonych świec, brzęczenia ważek i bąków próbuje, Billord, coś wymyślić. Odkryć pomysł na przyszłe lata. Idzie ciężko. Znów stanęło na bezludnej wyspie pełnej owoców i otoczonej morzem wypełnionym rybami. Z wędką i składanym, przenośnym domem. Z dala od komputerów i telefonów bez których trudno teraz umówić się do fryzjera. Bez fryzjera! I z wędką! Idylla.
Wszechobecna perfekcja.
Prowadzić dobre życie. Bez miłości i bez przyjaźni. Tak tylko zostaliśmy wychowani. Bez tego da się żyć.
To pewne, uwierz.

I Billord staje się coraz bardziej ludzki.


-Czyżby?

środa, 27 kwietnia 2011

Uwielbiam bazary warzywne.


Uwielbiam je. Wchodzisz i zaczynasz łączyć obrazy. 
Powstaje w twojej głowie sos. Idziesz dalej i już widzisz zupę.
Taka sytuacja przytrafiła mi się właśnie dziś. 
Szedłem ulicą, a zapach przyciągnął mój wzrok. Tak, zapach przyciągał wzrok. 
Wszedłem na bazar. Otoczyły mnie zapachy. Rozgrzane pomidory, koper, rodzynki i zboża. Świat zawirował. Wygrzebałem z torby reklamówkę i rozeznałem się w cenach. 
Dziś ugotujemy zupę.
Hiszpańsko-polską zupę pomidorową z melisą.

Składniki:
(warzywa ładne, średniej wielkości)

  • ½ selera
  •  2 marchewki
  •  ½ pora
  •  pietruszka
  •  pęczek kopru
  •  pęczek natki pietruszki
  •  mały pęczek lubczyku
  •  kilka świeżych listków bazylii i melisy cytrynowej (najlepiej młode czubki)
  •  ½ łyżeczki suszonego oregano
  •  ½ białej cebuli
  •  2 ziarenka ziela angielskiego
  •  2 liście laurowe
  •  puszka włoskich pomidorów (całe, bez skórki)
  •  puszka pomidorów koktajlowych (całe, mogą być ze skórką)
  •  kubek gęstej śmietany - Piątnica 18%
  •  łyżeczka musztardy
  •  łyżka oliwy z oliwek 
  • 2 łyżeczki koncentratu pomidorowego Łowicz 30%
  •  2 łyżeczki Vegety
  •  2 kostki rosołowe Knorr z pietruszką i lubczykiem
  •  ½ kostki rosołowej Winiary z zielem angielskim i liściem laurowym
  •  średnio mielony pieprz
  •  sól morska

Pamiętaj, że ładne produkty, to dobry smak.


Sposób przygotowania:

  • Obierz warzywa (pokrój na mniejsze kawałki w zależności od potrzeb) i zalej je zimną wodą. Dodaj ziele angielskie i liście laurowe. Zioła jeszcze czekają! Gotuj na małym ogniu.
  •  Cebula. Obierz, umyj, urwij korzenie, ale nie odcinaj nasady. Opal nad palnikiem i dodaj do reszty warzyw.
  •  W małym garnuszku rozpuść kostki. Przelej przez gazę włożoną do sitka – pozbędziesz się syfnego tłuszczu i śmieci z kostki. Wlej do warzyw. Gotuj pod przykryciem na najmniejszym ogniu ok. 45min. Pod koniec wrzuć posiekany koper, natkę pietruszki, lubczyk, bazylię i melisę (zostaw kilka listków do dekoracji). Ugnieć je wcześniej w dłoniach, żeby wydobyć  więcej aromatu. Dodaj oregano. Nazwijmy to rosołem. W razie potrzeby dodaj Vegety.
  •  Do osobnego garnka wlej wszystkie pomidory. Dodaj łyżkę oliwy, musztardę i 0,5L wody. Gotuj pod przykryciem, na małym ogniu, mieszając od czasu do czasu. Odparuj większość wody. Płyn ma być dość gesty. Jeśli jest zbyt blady, dodaj koncentratu. Odstaw do częściowego ostygnięcia.
  •  Z rosołu wyrzuć pora, selera i korzeń pietruszki. Została marchew, cebula, natki i zioła, tak? Dodaj pieprz i, w razie potrzeby, sól.
  •   Pomidory przelej na sitko i przecieraj do rosołu, aż zostaną tylko szypułki i skóry. Delikatnie zagotuj.
  •  Makaron gotuj w dużej ilości osolonej wody. Odcedź i przelej wodą. Proponuję koraliki Lubelli. Ok. 100ml/os. Przy 4 osobach zalecam dorzucić dodatkowo o 100ml więcej. Używam mililitrów, ponieważ korzystam z miarki po płynie do prania.
  •  Wsyp makaron do miseczek lub talerzy i zalej zupą. Pierwsza łyżka z samego dna garnka! Dodaj 2 łyżki śmietany i udekoruj listkiem świeżej melisy.


Pamiętaj, że długie gotowanie, to dobry smak jednak…

Hiszpańsko-polska zupa pomidorowa z melisą jest zupą kapryśną. Postaraj się, żeby była ładna – to łagodzi jej temperament.

Pamiętaj, że ładny wygląd, to połowa dobrego smaku.


poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Płoną świeczki na grobach Dżesiki, Andżeliki, Łucji.

-Wbrew temu, co mówiłem, nie umarłem.
 A ty jak myślisz Dżesi? Jak umrzesz?
-Spadnie na mnie gwiazda.


Mówią, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Kolejny raz wypada mi się zgodzić, i to ze skruchą.
Człowiek ma ograniczoną ilość miejsc dla ludzi zwanych przyjaciółmi. Każdy kolejny wypycha wcześniejszego. W moim przypadku są to chyba 3 miejsca   _  _  _.
Płoną świeczki na grobach Dżesiki, Andżeliki, Łucji.



Wszystko to miało być bardzo osobiste, a w związku z tym zaszyfrowane. Jednak na szyfrowanie trzeba mieć nastrój. Coś w rodzaju głębokiego upadku i bycia na dnie, albo pierwszego momentu, kiedy jeszcze całą stopą dotykasz dna i masz lekko ugięte kolana. Ciągle umoczony w tym dnie, ale już próbujesz się odepchnąć. Dziś mam tylko duże palce w mule, dlatego szyfrów chyba nie będzie. Poza tym, mam wrażenie, że o pewnych sprawach trzeba wprost.
-Czyż nie, Dżesi?


Tym czasem, na mostku w Nortfolk już mniej emocji. Jakby bardziej zapomniany w sobie.
Ale obiecałem, więc masz: Zostałem rzucony. Tak, rzucony. Nie to, że dla kogoś młodszego, nic z tych rzeczy. Zostałem rzucony gdzieś w ciemną otchłań oceanu. Gdzieś, gdzie indziej, gdzieś, gdzie nie ma już nic.
Przez cały ten czas chodziłem nerwowo: 
"Zadzwonić i życzyć Mu nocy...
-Odbierz, odbierz, odbierz..."

A później natrafiłem na Márquez'a: "Nie płacz, że coś się skończyło, tylko uśmiechaj się, że ci się to przytrafiło."
I chociaż początkowo go odrzuciłem, to jednak, ze względu, na ogólna sympatię, pozostał w pliku, na pulpicie. Trochę trwało i być może zrozumiałem go zbyt "po swojemu", ale wydaje się, że sprowadził mnie znów do świata drobnych spraw. Zwróciłem wzrok w stronę mikro-makro świata. Czuję, jak tysiące maleńkich bąbelków musują pod stopami zanurzonymi w mulisty piasek, i to one nie pozwalają mi opaść. Dźwięki. Smaki. Sytuacje. Kolory. Przedmioty. Zapachy.

1.  
* stukot obcasów
* hiszpańska gitara
* drżenie filiżanki na spodku
* migawka aparatu
* jazda na wstecznym biegu
* jazda po żwirze
* zamykanie wiecznego pióra 
* głos Petera Gabriela
* wymawianie słowa Klara 

"(Klara) drapała się delikatnie, opuszkami palców, zbierając myśli."
"Ktoś przed nią stał. Wówczas zdała sobie sprawę z tego, że granatowa sukienka jest tą samą, w którą matka ubrała ją tej niedzieli, że uczesanie jest identyczne z jej własnym, że rysy twarzy należą do niej, że LUSTRO jest duże, a jego rama skryła się w półmroku."

Oto zdał sobie, Billord, sprawę z tego, że marzeń nie można łapać, a jedynie gonić. Bowiem złapane marzenie przestaje być wymarzone.

-Histeria
-Histeria!

W bąbelkach ciężko się pływa. 

poniedziałek, 14 marca 2011

Dżesika umiera mmm...

Post numer jeden.
Przerażony postępującym zapominaniem samego siebie, postanowiłem.
Pozwolę sobie na nieskrępowany patos i wylewanie  żalu.




Jedząc hiszpańsko-polską zupę pomidorową z melisą, Billord Lillholmen doszedł do zatrważającego go wniosku. Bowiem nie da się, nieświadomie, rozgotować ziemniaków. Tak, to pewne.
-Tylko dobrze mnie zrozum, bo jeśli dodasz do tego mieszanie, z pewnością to zrobisz. Spotkajmy się na moście, to ci powiem więcej.




Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa.